Budownictwo bez gospodarza
Rozmowa ze Zbigniewem Bachmanem – dyrektorem Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa (materiał archiwalny pochodzący z miesięcznika IZOLACJE nr 6/2002)
Zbigniew Bachman – ówczesny dyrektor Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa, przeszedł na emeryturę 31.03.2009 r.; fot. J. Guzal (zdjęcie wykonano wiosną 2002 r.)
– Ostatnio w prasie dużo uwagi poświęca się problemowi jakości wyrobów budowlanych oferowanych na naszym rynku. Ten szum medialny wywołała przede wszystkim Polska Izba Przemysłowo-Handlowa Budownictwa. Co było powodem podjęcia tak zdecydowanych kroków w tym zakresie?
– Od półtora roku przyglądamy się firmom funkcjonującym na naszym rynku budowlanym. Z czasem zaczęliśmy odnotowywać niepokojące sygnały dotyczące zaniżania przez niektóre firmy jakości wyrobów, co ma bezpośrednie przełożenie na bezpieczeństwo i koszty nowych budynków oraz ich późniejszych remontów. Do „podejrzanej” grupy produktów należały okna, papy, płytki, więc zaczęliśmy badać je pod względem jakości. Początkowo badania przeprowadzały jednostki nie akredytowane, więc pojawił się zarzut, że nie są one kompetentne. Jednak już wtedy okazało się, że wiele wyrobów nie posiada odpowiedniej jakości. Jako Polska Izba Przemysłowo-Handlowa Budownictwa możemy jedynie inspirować odpowiednie organy do podejmowania określonych działań, ponieważ nasze pole działania w tym zakresie jest ograniczone, nie mamy np. żadnych uprawnień do przeprowadzania kontroli itp. Sądzę, że w tej dziedzinie zauważalny jest pewien bałagan i brak konsekwencji – dotyczy to instytucji odpowiedzialnych za utrzymywanie na rynku porządku dotyczącego sprzedaży wyrobów budowlanych.
– Z czego wynika ten nieporządek i niemoc organów państwowych?
– Na te znaczące zagadnienia składa się wiele rzeczy. Z jednej strony sytuacja ta wynika ze słabości organów kontroli, przymykających oko na różne „zabiegi” producentów, którzy często są po prostu bezkarni. Na rynku budowlanym oferowanych jest wiele wyrobów wątpliwej jakości i niedawno próbowaliśmy oszacować, jaki procent stanowią te produkty. I tak na przykład okazało się, że wśród szyb zespolonych buble stanowią co najmniej 30% produktów na rynku. Obserwując przetargi, trudno niekiedy zrozumieć, dlaczego tak często wygrywają firmy, które cenę określają np. tylko na podstawie wartości wyrobów.
– Przepraszam bardzo, a gdzie są koszty robocizny?
– W spółdzielniach mieszkaniowych lub u deweloperów mają miejsce różne dziwne sytuacje, częste zwłaszcza w przypadku okien, a polegające na „modyfikowaniu” rodzaju wyrobów będących na wyposażeniu mieszkania. Chodzi o to, że jeśli np. okno uchylnorozwieralne o wymiarach 1,50 cm na 1,50 cm, z szybą o współczynniku przenikania ciepła 1,1 kosztuje u jakiegoś producenta 500 zł, to w tym momencie dochodzi do zmowy z wykonawcą albo z inwestorem. Manipulacja polega na dobraniu takiego okna, które jest tańsze ale jednocześnie nie trzyma zakładanych wcześniej w projekcie i kosztorysie budowlanym parametrów. Jest bardzo trudno zweryfikować np. wartość współczynnika przenikania ciepła szyby, ponieważ w Polsce mamy do dyspozycji jedynie trzy aparaty do przeprowadzania takich testów.
– Co jest przyczyną prowadzenia tego typu praktyk? Czy chodzi tu tylko o cenę?
– Magia niskiej ceny skłania do poszukiwania jak najtańszego materiału oraz robocizny, co fatalnie wpływa na ostateczną jakość budynków. Jeśli popatrzymy na obiekty wykonane rok czy dwa lata temu, to widać bardzo dobrze, że wiele z nich kwalifikuje się już do modernizacji lub kapitalnego remontu.
Niedawno zrobiliśmy pewną analizę – jeśli ktoś się z nią nie zgadza, może oczywiście wstawić inne liczby. Otóż założyliśmy, że w Polsce powstaje rocznie 100 tys. mieszkań o średniej powierzchni około 70 m2. Przyjęliśmy również, że 1 metr kwadratowy kosztuje 3 tys. zł. Po szczegółowym sprawdzeniu jakości wielu budynków w Polsce doszliśmy do wniosku, że w kwocie 3 tys., jedna trzecia tej sumy to „przekręt” w sensie jakości, robocizny, doboru materiałów. W skali globalnej oznacza to (100 tys. mieszkań o metrażu 70 m2) kwotę 7 mld zł rocznie i są to pieniądze zabrane z kieszeni Panu, mnie i wszystkim innym osobom kupującym mieszkanie.
Ciekawe, o ile wyższa byłaby siła nabywcza naszego społeczeństwa, gdyby nie te ogromne straty ponoszone w procesie inwestycji budowlanych. Kwota 7 mld zł pozwoliłaby na budowę 30 tys. mieszkań lub też na zakup większej ilości lepszego sprzętu gospodarstwa domowego. Dzięki tym pieniądzom mogłoby powstać wiele nowych miejsc pracy.
W całej produkcji montażowo-budowlanej, budownictwo mieszkaniowe stanowi około 15-20% wartości tego całego segmentu budownictwa. Pozostałą część stanowią drogi, mosty, obiekty użyteczności publicznej, szpitale itd., czyli cała infrastruktura. Skoro mieszkaniówka to 1/5 całego budownictwa, a pozostałe jego części prawdopodobnie ponoszą podobne straty, to mnożąc te 7 mld zł przez pięć, otrzymamy 35 mld zł zabranych prosto z budżetu państwa. Przyczyn tych wszystkich zjawisk należy szukać w niedowładzie organów Państwa, które nie są w stanie należycie egzekwować prawa.
W ramach naszej działalności staramy się ograniczać do minimum nielegalny import wyrobów budowlanych. 12 lat temu, kiedy powstała PIPHB, przyjęliśmy dwie tezy: po pierwsze, że każda firma produkująca na rynku polskim, jest według prawa polskiego firmą polską, po drugie, że we współczesnym kapitalizmie najistotniejszym elementem regulującym jest konkurencja.
– Mówiąc o jakości sprzedawanych wyrobów budowlanych nie sposób nie wspomnieć o tych produktach, które są oferowane na rynku, mimo że nie mają znaku bezpieczeństwa B. Ostatnio sam miałem okazję uczestniczyć w objeździe zorganizowanym przez Polską Izbę Przemysłowo-Handlową Budownictwa, podczas którego sprawdzaliśmy, jaki jest stan faktyczny w zakresie jakości wyrobów budowlanych oferowanych w supermarketach. Jak Pan ocenia całą tę sprawę?
– Sytuacja jest dość nieprzyjemna. Od 13 lutego 2002 r.. w Prawie Budowlanym funkcjonuje zapis, który jasno określa karę w wysokości 100 tys. zł za wprowadzenie na rynek wyrobu, który nie jest dopuszczony do sprzedaży. Obecnie sytuacja w tej materii wygląda tak, że tej kary w ogóle się nie egzekwuje. Zapytałem kiedyś kolegów z nadzoru budowlanego czy kiedykolwiek zadysponowali wątpliwy jakościowo wyrób do zbadania. Odpowiedzieli, że to nie leży w ich kompetencjach. Natomiast z rozmowy z inspekcją handlową wynikało, że instytucja ta zajmuje się głównie pampersami, bobo-fruitami i podobnymi produktami, które mogą bezpośrednio zagrażać zdrowiu ludzkiemu. Wniosek z tego taki, że dwa główne organy powołane do kontroli jakości, umywają ręce od kontrolowania wyrobów budowlanych.
– Jakie jest Pana stanowisko w sprawie likwidacji Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast? Czy uważa Pan, że jest to słuszna decyzja?
– Ktoś może mi zarzucić, że pamiętam czasy Ministerstwa Budownictwa i Przemysłu Materiałów Budowlanych i tęsknię do struktur w tym stylu. Być może słusznie, ponieważ w kwadracie budynków przy ulicy Wspólnej przeżyłem różne układy, a każdy następny miał być doskonalszy, bardziej operatywny i miał dawać większe szanse rozwoju poszczególnym gałęziom przemysłu. Z mojego doświadczenia wynika, że tego typu działania rzadko sprawdzały się, dając jakieś wymierne efekty.
Obecnie w Ministerstwie Gospodarki jest wielu ludzi zajmujących się np. stoczniami, hutami, natomiast przemysł materiałów budowanych jest reprezentowany, o ile się dobrze orientuję, może przez dwa etaty. W tym wszystkim niepokojące jest to, że tworzy się ogromne struktury, które nie są w stanie ogarnąć konkretnej problematyki.
Ze statutu Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast nie wynika jakiekolwiek zainteresowanie przemysłem wyrobów budowlanych. Większość spraw rozpatrywanych wewnątrz tego organu dotyczy prawa, kredytowania mieszkalnictwa, natomiast nikogo nie interesuje, co dzieje się z rynkiem wyrobów budowlanych. Wszyscy dookoła widzą, że jest dobrze, że mamy tak dużo różnego rodzaju składów budowlanych i hurtowni, w których bez problemu można kupić dany produkt. Tylko zapominany o tym, że jest wiele mechanizmów, które umożliwiają sprowadzanie z importu różnych wyrobów o jakości częściowo udokumentowanej, a częściowo spreparowanej. My to bezkrytycznie przyjmujemy, dopuszczając do tego typu procederu. Uważam, że zarówno w tej i w innych sprawach, Państwo musi podejmować decyzje. Tymczasem polski rząd nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie jak bronić naszych krajowych producentów.
– A jak Pan ocenia pomysł powołania urzędu Ministerstwa Infrastruktury. Czy jest to sposób na rozwiązanie kryzysu w budownictwie?
– Może i dobrze, że powstało Ministerstwo Infrastruktury. Niemniej jednak odczucie środowiska jest takie, że gdyby powstało Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa z sekretarzem stanu na szczycie całej tej piramidy, to być może inicjatywa ta miałaby sens. Uważam, że w tej materii potrzebna jest koordynacja zdarzeń jeśli chodzi o budownictwo drogowe, kolejowe czy mieszkalnictwo. Z drugiej strony, nie ma większej różnicy czy wicepremier, który nadzoruje i koordynuje to wszystko, stoi na czele „molocha”, czy też ma pod sobą dwa mniejsze ministerstwa. A jednak firmy zajmujące się produkcją wyrobów budowlanych oraz wykonawcy chcieliby mieć nad sobą parasol, dlatego, moim zdaniem, potrzebny jest organ administracyjny, który będzie się zajmował budownictwem w szerokim tego słowa znaczeniu, i który jednocześnie tworzyłby prawo dla każdego segmentu budownictwa.
– Jak Pan ocenia program rządowy „Infrastruktura klucz do rozwoju”?
– Odpowiedź na to pytanie nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Podczas ostatniej kampanii SLD nie padło ani jedno słowo na temat budownictwa. Niektóre środowiska miały o to żal, ale sytuacja ta jest bardzo znamienna. Wynikała raczej z pustej kasy naszego Państwa, i przez to – z niemożności podejmowania różnego rodzaju decyzji dotyczących budownictwa. W tej chwili potrzebujemy 1600 tys. mieszkań, co oznacza ogromne koszty, jakie trzeba będzie ponieść w najbliższych latach. Ale my nie mamy siły nabywczej, bo zarówno mnie jak i Pana stać najwyżej na to, aby z miesięcznej pensji kupić sobie ok. 0,5 m2 mieszkania. Dlatego konieczne jest przejście na inne formy wspierania mieszkalnictwa.
Założenia przedstawione w programie „Infrastruktura klucz do rozwoju” są bardzo pozytywne. Tyle, że jeszcze potrzebne jest oprzyrządowanie prawne oraz jakiś kapitał, który zainicjowałby te działania. Tylko pod tym warunkiem budownictwo stanie się kołem zamachowym dla całej gospodarki.
Jeśli ktoś mnie pyta, czy mi się ten program podoba – odpowiadam, że tak, bo to jest jedyne możliwe rozwiązanie dla naszego budownictwa. Ale wcześniej należy stworzyć procedury i prawo, które stanowiłyby podstawę do realizacji tego programu.
– Jak Pan uważa, czy rząd chroni dobrze interesy polskich firm za granicą?
– Musimy to zagadnienie podzielić na sferę wschodnią i zachodnią. Przez ostatnie dwanaście lat zaprzepaściliśmy wszystko to, co kiedyś zdziałaliśmy na wschodzie. Wszystko, co obecnie dzieje się na rynku wschodnim jest efektem starych kontaktów naszych krajowych firm. Ostatnio próbowaliśmy dowiedzieć się ile firm polskich posiada licencje na wykonywanie usług budowlanomontażowych w Rosji. Łącznie z naszą ambasadą, doliczyliśmy się siedmiu firm, które mają bogatą tradycję i od dawna funkcjonują na rynku wschodnim.
Jeśli chodzi o Europę Zachodnią, to poza rynkiem niemieckim nie widać nas nigdzie. Państwa zachodnie stworzyły takie rygory, które uniemożliwiają wejście zagranicznym firmom. I tak dla przykładu, Niemcy od kilku lat serwują nam co rok jakiś „prezent”, który obniża opłacalność funkcjonowania polskich firm na tamtym rynku. Dzieje się to przy milczącej akceptacji naszego rządu.
– Czy polskie firmy będą konkurencyjne\ na rynkach zagranicznych w kontekście wejścia do Unii Europejskiej?
– Jeśli nie powtórzy się sytuacja taka jak w Niemczech, to możemy być w miarę konkurencyjni. Oczywiście w wysoce specjalistycznych dziedzinach, jak np. konserwacja zabytków, nadal będziemy mieli mocną pozycję na rynkach zagranicznych.
– Jak Pan ocenia prognozy rynku budowlanego na najbliższe lata?
– Uważam, że do roku 2010 będziemy odnotowywali stopniowy wzrost na poziomie 10% w skali roku. Obecnie obserwujemy na rynku załamanie, które utrzyma się do czasu, kiedy powstaną regulacje prawne, zapewniające bezkolizyjne funkcjonowanie naszego budownictwa. Według mnie, obecnie brak jest jednego mocnego organizmu, który pomaga przedsiębiorstwom funkcjonować na rynku budowlanym. Brak jest gospodarza, chroniącego interesy polskich firm.
– Dziękuję za rozmowę.